Wednesday 1 January 2014

W27 kac gigant

Witajcie w Nowym Roku!

Mam nadzieję że Sylwester się udał. Nasz bardzo! Dziesięcioro przyjaciół, nasze mieszkanko, fuuuuura jedzenia, picia (dla tych co piją:), dobrej muzyki, dobrego humoru, gier, zabaw, gitar, fajerwerków i wszystkiego co jest potrzebne do udanego Sylwestra.

I wszystko pięknie, tylko coś mnie rozbolał żołądek, kiedy M. mnie obudziła. Poleżałam i próbowałam przeczekać, ale nie wyszło. I zaczęło się. Czytelinków z wyobraźnią przepraszam, postaram się nie wdawać w szczegóły. Objawy kaca giganta. Wymioty jak te najgorsze z pierwszego trymestru. Przeplatane biegunką (czytelników z wyobraźnią przepraszam po dwakroć, ale to niestety nie ta jedna z pięknych historii o tym jakie macierzyństwo in spe jest cudowne). Do tego ból brzucha. Żołądka, albo flaków, nie wiem, nie zam się, czegoś co bezpośrednio sąsiaduje z moją córką, a czego ona ewidentnie nie lubi i wierzga. Możliwe wyjaśnienia są dwa - albo herbata śliwkowa powoduje kaca giganta, albo mam grypę żołądkową.

Całe rano leżę w łóżku (z przerwami na liczne wycieczki do łazienki), kiedy Towarzysz Mąż i zostająca u nas do jutra kanadyjska koleżanka G. sprzątają poimprezowe mieszkanie. Ci czują się świetnie, mimo długiego balowania. I to bynajmniej nie przy herbacie śliwkowej. Życie jest jednak niesprawiedliwe.

Jedziemy do rodziców na obiad, mimo tego że ja nie mam siły ruszyć żadną kończyną. Tam zaczyna się panika. Obiadu nie jem, raczę się herbatką miętową, która nie dość że na żołądek nie pomaga to jeszcze do wszystkich małoprzyjemnych dolegliwości dokłada mi moją ulubioną zgagę. Nie urok to sracka, powiedziałabym, ale dzisiaj mi to jakoś wybitnie nie pasuje.

Dzwonimy do naszego zaprzyjaźnionego lekarza rodzinnego. Mierzymy temperaturę. 37.2, szału nie ma. Mam głodować (ale co to za głodowanie kiedy apetytu zero, bardzo proszę, z przyjemnością mogę głodować w ten sposób, gorzej, gdyby kazano mi jeść), pić zimne (wodę albo wystudzoną herbatę), małymi łyczkami. Stosuję się do zaleceń. Śpię, bo kiedy śpię to nie boli i nie muszę biegać do łazienki. Budzę się, trochę jakby lepiej, ale wymioty wracają. Znów lekarz, znów co robić, sama zaczynam panikować. Wszystko mnie boli, nie mam siły. Teraz znów lepiej, ale na jak długo?

Mamy czekać do rana, a jak nie przejdzie zaprzyjaźniony lekarz rodzinny przyjedzie, posłucha, i doradzi co dalej. Pada słowo szpital. O nieeee...

Idziemy spać znów, Milly i ja. Ja chyba bardziej, bo ona chyba zdecydowanie nie lubi odgłosów z mojego brzucha i się im przeciwstawia wierzganiem. Byle do jutra córeczko, damy radę...

Zaniepokojone,
z&m

1 comment:

  1. Bardzo dobry wpis. Pozdrawiam serdecznie.

    ReplyDelete