Friday 14 February 2014

W34 OOTD #7 Walentynki

Walentynki. Jak dla mnie święto, którego mogłoby nie być. Nigdy go jakoś wybitnie nie obchodziłam, a w ostatnich latach w szczególności, jako że towarzyszowo-mężowe urodziny przypadają piętnastego lutego (tak tak, jutro!) i jakoś chyba tego świętowania było by zbyt wiele, nie wiem. W każdym razie, ku zdziwieniu mojej mamy, że mam męża z anglosaskimi walentynkowymi tradycjami i nie obchodzę – nie obchodzę i już. Towarzysz Mąż też nie.


Jednak doskonale rozumiem ludzi którzy obchodzą i nie hejtuję. Każdy powód jest dobry, żeby wyznawać sobie uczucia, a jeśli dla kogoś jest to data w kalendarzu so be it. Lepsze Walentynki niż nic.

Tym, którzy ciągle szukają inspiracji polecam ten wynalazek TowarzyszaMęża albo ten wynalazek Towarzysza Męża – co prawda podarowane z zupełnie innych okazji ale myślę że na walentynki nadają się cudnie.

W ramach nieświętowania wyszliśmy dzisiaj na kolację. Nie romantyczną i nie we dwoje, ale z oboma zestawami rodziców, bo rzadko się zdarza że oba zestawy rodziców są na miejscu. Tematem przewodnim naszych Walentynek było nasze (to znaczy moje i Towarzysza Męża) dziecię, na które wszyscy czekają. Wiadomo, pod koniec ciąży monotematyzm sięga zenitu. Może gdybym czuła się trochę lepiej też bym się tematem pasjonowała. A tak to głównie mogę stwierdzić, że na dziecię czekam równie bardzo jak reszta rodzinki. Z innych jednak powodów. Głównie po to, żeby w końcu przestać rzygać.

A oto co ubrałyśmy, Milly i ja, na nasz masakrycznie wielki już brzuchol (poważnie, mam wrażenie że od wczoraj powiększył się wielce. W jeden dzień!). 




Biżuteria:

- kolczyki Swarovski, z tegorocznej przeceny 147 PLN, dostane od mamy na urodziny awansem
- korale sprzed stu lat, a jakiegoś straganiku gdzieś w okolicach Milówki (nomen-omen)
- pierścionek, obrączka, zegarek – standardowe, w każdym jednym ałtficie te same

Reszta:

- sukienka też z tegorocznych wyprzedaży (nabyta razem z tym dresem), oczywiście w Intimissimi, moim ulubionym sklepie sukienkowym. Kosztowała 99PLN i była tego warta, bo podejrzewam posłuży mi i po ciąży. Zdjęcia oczywiście zrobione pod takim kątem, że najładniejszej rzeczy, koronkowego elementu, w niej nie widać. Klasyk mojego modelowania. Nie nadaję się. Każdego szkoda. A sukienkę w szczegółach możecie zobaczyć w Intimissimi, bo w sieci zdaje się nie istnieć. Spędziłam około godziny próbując ją znaleźć i kiszka


- buty z Baty, sprzed wieeeelu lat. Oczywiście też z przeceny. Wyglądają jak nowe bo nie noszę ich zbyt często, bo obcas jednak mają pokaźny. Ale że na kolacji się jednak bardziej siedzi niż stoi to i obcas pokaźny można założyć.


Koniec pieśni. Teraz w ramach Walentynek idę pooglądać z Towarzyszem Mężem i teściami Dragon’s Den i poczytać głupie angielskie magazyny (ale jakąś przyjemność z życia trzeba mieć). Happy Valentines!

z&m

No comments:

Post a Comment